Pierwszy komiks o Batmanie powstał już w 1939 roku. Człowiek Nietoperz różnił się od innych popkulturowych bohaterów – nie miał żadnych nadzwyczajnych mocy. Był zwyczajnym (z pozoru) śmiertelnikiem, który, przywdziewając nocą kostium nietoperza, siał postrach wśród przestępców Gotham. Być może to właśnie dlatego Mroczny Rycerz opanował wyobraźnię ludzi na całym świecie, stając się jednym z niekwestionowanych symboli naszych czasów.
Do tej pory powstało osiem pełnometrażowych ekranizacji Batmana. Tworzone przez kolejnych reżyserów, różniły się od siebie właściwie wszystkim – od przygód superbohatera, które brały na tapetę, po samo podejście do tematu.
Pierwszy serial opowiadający o przygodach Człowieka Nietoperza pojawił się w telewizji na początku lat 40. Przypadł on do gustu tylko najmłodszej części widowni i z niknął z anteny po emisji piętnastego odcinka.
Dokładnie ten sam los spotkał serial „Batman i Robin”, realizowany w 1949 roku. Jego produkcję zarzucono także po piętnastu odcinkach.
Przez kolejne 20 lat temat naszego superbohatera konsekwentnie nie wzbudzał zainteresowania filmowców. Aż do czasu, gdy kryzys finansowy zmusił stację ABC do odgrzania któregoś z amerykańskich superbohaterów.
Padło na Batmana. Za serial zabrał się doświadczony producent William Dozier. Jego „Batman” miał zainteresować zarówno młodych, jak i starszych widzów. Pokaz próbny pilotowego odcinka serialu zebrał bardzo krytyczne opinie. Jak się jednak potem okazało, „Batman” osiągnął ogromny sukces, przyciągając przed telewizory całe rzesze zadeklarowanych fanów.
Od tego serialu został już tylko krok do pierwszej pełnometrażowej ekranizacji przygód Batmana.
Batman, który zbawił świat
„Batman. The movie” powstał w 1966 roku. Reżyserem został Leslie H. Martinson. Produkcja ta utrzymana była w tej samej zabawowej konwencji co jej odcinkowy poprzednik. Zaangażowano nawet odtwórców głównych rol z telewizyjnego serialu: Adama Westa w roli Batmana oraz Burta Warda w roli Robina.
Dla fanów ekranizacji Burtona i Nolana, „Batman: The Movie” może okazać się trudnym do przełknięcia szokiem. Nieszczególnie tajemniczy, zupełnie nie mroczny, za to rozkosznie kiczowaty i fascynująco niepoważny. Niemal każda scena tego filmu może posłużyć jako instruktaż kina campowego.
Nie trudno też nadążyć za jego fabułą. Oto, przebywający na wolności Pingwin, Joker, Zagadka i Kobieta-Kot, łączą siły, by zapanować nad całym światem. (Jeśli ktoś z was marzy o wszechpotędze, ale nie wie jak do niej dość – wystarczy porwać członków Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych). Porwać to jednak mało powiedziane. Porwać przez odwodnienie – to określenie jest znacznie bliższe idei przemawiającej przez tę czwórkę niewiarygodnie szczwanych przestępców. Wchodzą więc oni w posiadanie dehydratora – sprytnego urządzenia, które odciąga z ludzkiego ciała wodę, zamieniając je w kupkę proszku. Zimny pot wstępuje na czoło, prawda? Na szczęście proces ten jest odwracalny! Uff. Wystarczy dodać do proszku wodę i vuala – Rada Bezpieczeństwa ONZ siedzi przed nami jak malowana.
Nim jednak świat zostanie zbawiony, a złoczyńcy ukarani, w przerwach między radosnym kontemplowaniem akcji, podziwiać możemy legendarne batmanie trykoty, pięknonogość i godne podziwu usportowienie Robina oraz urodę Kobiety Kota, zwanej także, jakże wdzięcznie, towarzyszką Kitanyą Irenyą Tantanyą Karenską Alisoff.
Po długiej przerwie Batman powrócił na ekrany dopiero w swoje pięćdziesiąte urodziny, w 1989 roku za sprawą Tima Burtona. Powrócił, i to w wielkim stylu.
Sok z żuka! Sok z żuka! Sok z żuka! Czyli Batman w wersji Tima Burtona
Zdaniem wielu to właśnie Burton stworzył najbardziej udany obraz Batmana. I ja całkowicie się z tym zgadzam. W rolę skrzydlatego obrońcy obywateli Gotham wcielił się Michael Keaton, z którym Burton współpracował rok wcześniej przy produkcji filmu „Sok z żuka”. „Batman” to film prawdziwie komiksowy. Na na dużym ekranie trzeba było oddać specyficznie mroczną, a zarazem nieco groteskową atmosferę komiksowego pierwowzoru. Mało który reżyser sprostałby temu zadaniu. Burtonowi udało się wybitnie.
Batman w wersji Burtona nie jest już tylko lekką i przyjemną rozrywką dla dzieci i młodzieży. Człowiek Nietoperz staje się tu pełnowymiarową, nękaną wątpliwościami i poczuciem własnego „rozszczepienia” postacią. Oczywiście ten zwrot w kreowaniu bohatera nie jest pomysłem Burtona. Trzy lata przed wejściem do kin „Batmana”, w 1986 roku, wydany został kolejny komiks o Człowieku Nietoperzu, tym razem autorstwa Franka Millera – „Powrót Mrocznego Rycerza”. To właśnie Miller odpowiada za zmianę wizerunku Batmana. Burton zaś szczęśliwie poszedł jego śladem.
W „Batmanie” przeciwnikiem Człowieka-Nietoperza staje się demoniczny Joker (w tej roli Jack Nicholson). Sprzymierzeńcami zostają natomiast dziennikarze Alexander Knox (Robert Wuhl) i Vicky Vale (Kim Basinger)
Wszystkie elementy burtonowskiej wizji „Batmana” doskonale ze sobą grają. Warto tu wspomnieć chociażby o znakomitej, oscarowej scenografii autorstwa Antona Fursta i Petera Younga. Większość scen zrealizowana została bowiem w studiu, z wykorzystaniem oszczędnych i niepokojących dekoracji. Dzięki temu rzeczywistość miasta Gotham jest naprawdę koszmarna. Dodajmy do tego fantastyczne aktorstwo i całkiem niezłe dialogi – nic dziwnego, że „Batman” osiągnął sukces.
I tak, dzięki nadzwyczaj trafionym decyzjom Burtona i całej ekipy filmowej, dostaliśmy najlepszą, moim zdaniem, ekranizację Batmana.
Reżyserię kolejnej części przygód Człowieka-Nietoperza powierzono znów Burtonowi. Tym razem Bruce Wayne musiał zmierzyć się z, uwielbianym przez mieszkańców Gotham, Pingwinem (Danny DeVito). Pojawiła się tu także Kobieta-Kot, której relację z Batmanem określić można delikatnym mianem – wzmożonego wzajemnego zainteresowania.
Mimo utrzymywania strategii, jaka sprawdziła się przy realizacji „Batmana”, „Powrót Batmana” udał się Burtonowi nieco mniej. Szczególnie pod względem fabularnym, bo aktorstwo wciąż stało przecież na wysokim poziomie. Pingwin w roli super-anty-bohatera sprawdził się, moim zdaniem, gorzej niż Joker. A może był po prostu aż za bardzo odrażający, niesmaczny, obleśny obrzydliwy, etc.? Nie wiem. Tak czy inaczej, Michelle Pfeiffer po roli w „Powrocie Batmana” uznana została za jedną z najbardziej pożądanych kobiet świata. Warto więc z całą pewnością przekonać się skąd to ogólnoświatowe pożądanie i w miarę możliwości nie przyglądać się Danny’emu DeVito.
Dużo blasku i cekinów – kolorowe Schumachery
Za najsłabsze z dotychczasowych ekranizacji Batmana odpowiada Joel Schumacher. I w tej kwestii nikt chyba nie dyskutuje. O ile zwolennicy Nolana mogą się spierać z fanami Burtona, o tyle kiepskość wersji Schumachera jest raczej bezdyskusyjna.
Nie będzie wielką przesadą stwierdzenie, że wrócił on do konwencji sprzed 40 lat. Jasne, Schumacher nie ośmiesza swojego bohatera i nie każe mu wisieć na bat-drabinie i odstraszać rekinów bat-sprayem. Czyni go jednak tak nieskomplikowanym i festynowym, że w czasie seansu ciężko uwierzyć jak mało zostało z postaci wykreowanej przez super-combo Tima Burtona i Michaela Keatona. Schumacher wrócił do targetu określonego w latach 40. – dzieci i „młodsza młodzież”.
O ile jeszcze „Batman Forever” nie wprawia w szczególne zażenowanie, a tylko nieco rozczarowuje, to „Batman i Robin” jest kompletną porażką. Porażką reżyserską, aktorską i fabularną.
Adam West miał swój psychologicznie frapujący styl. Michael Keaton był niepozorny, ale wielowymiarowy, zagubiony w poszukiwaniu własnej tożsamości. Co mieli w sobie Val Kilmer i George Clooney, prócz urody, odpowiedniej muskulatury i cudownie amerykańskich dowcipasków?
Ale po kolei. „Batman Forever” zerwał całkiem z konwencją noir. Jest za to kolorowo, a akcja toczy się wartko.
Batman (Val Kilmer) ratuje więc miasto przed psychopatycznym Harvey\’em Dentem (Tommy Lee Jones), znanym jako Dwie Twarze oraz jego równie nieobliczalnym współpracownikiem Edwardem Nygmą (Jim Carrey) – Zagadką. Batman nie może się jednak skupić na przestępcach, bo zakochuje się w pani psycholog Chase Meridian (Nicole Kidman). Chase natomiast nie przepada za Bruce’m Waynem i marzy o tajemniczym Człowieku-Nietoperzu. Na szczęście Batmanowi towarzyszy Robin (Chris O’Donnell), jego wierny i bardzo wysportowany pomocnik.
Tyle o „Batmanie Forever”. Nie było dobrze, ale absolutnie źle też nie. Za to kolejna część – „Batman i Robin” – jedzie po bandzie. Nie ma zmiłuj. Mamy Batmana (George Clooney), Robina (Chris O’Donnell) i jeszcze w bonusie Batgirl (Alicia Silverstone). Cała trójca walczy z Mr Freeze’m (Arnold Schwarzenegger) i Trującym Bluszczem (Uma Thurman). Gdyby ktoś nie zauważył w filmie pojawia się też Bane. Tak, tak, ten wielki Bane, który pokonał Batmana.
Acha. Miłośnikom hardkoru polecam wersję polską zdubbingowaną. To dopiero coś.
Christopher Nolan i wielkie, WIELKIE słowa
Burton stworzył „Batmana” i „Powrót Batmana” inspirując się konwencją noir. Schumacher naoglądał się disneyowskiego kina familijnego. Niezależnie od odmiennego podejścia, żadnemu z nich nie zależało na utrzymywaniu pozorów realizmu. Nolan podchodzi do sprawy inaczej.
Od razu zastrzegam – nie lubię Nolana. Uważam, że jego Batman jest totalnie miałki i nieciekawy, a jedynymi postaciami, zasługującymi na uwagę są jego wrogowie. Ale nawet nie o to chodzi. Po prostu przez trylogię Nolana prześwieca patos, który ja już z trudem trawię. Dlatego też za najbardziej udaną uważam część drugą – „Mrocznego Rycerza”. Poza ostatnim monologiem Gordona, „Mroczny Rycerz” jest (od biedy) wolny od tej nieznośnej nolanowskiej maniery.
Nolan postawił sobie za cel przywołanie całej ewolucji postaci Batmana. Pokazuje więc wszystkie traumy, które doprowadziły młodego milionera do uganiania się za przestępcami po zgniłych ulicach Gotham. No i fajnie. Tyle że „Batman – Początek” zamienia się w jakąś doroślejszą wersję Karate Kida, a to już niezbyt dobrze. W jednym filmie zgromadzeni zostali Christian Bale (Batman), Gary Oldman (Gordon), Michael Cane (Alfred), Morgan Freeman (Lucius Fox) i Liam Neeson (Ducard). Efekty są naprawdę imponujące, aktorzy świetni, a widzowie zachwyceni. Tyle że tu wcale nie ma się czym zachwycać. Nolan daje nam co chwila do zrozumienia, że to nie tak, że to taka sobie rozrywka, zaadaptowany komiks. Nolan prowadzi jakąś nieudolną krucjatę w imię Sprawiedliwości, Miłości i szeroko pojętego Dobra. Ale nie potrafi tego wszystkiego powiedzieć inaczej niż „Sprawiedliwość jest dobra, Miłość jest dobra i Dobro też jest dobre”. A my wnet rozumiemy, że ma rację. Tak, oto istota świata. Może wystarczyłoby tylko zmienić dialogi, ale to już nieważne.
W filmie „Batman-Początek” cofamy się więc do korzeni Batmana. Obserwujemy dobroczynną i pełną misji działalność rodziny Waynów i małego Bruce’a., który po śmierci rodziców stara się jakoś pokierować swoim życiem. Chęć zemsty jest w nim jednak zbyt silna. Wyrusza więc w świat, trafia do więzienia, a z więzienia do Ligi Cieni – tajemniczej i odwiecznej organizacji dowodzonej przez Ra’s Al Ghula (Ken Watanabe). Bruce szkoli swoje ciało i umysł pod czujnym okiem prawej ręki Ra’s Al Ghula – Henri’ego Ducarda (Liam Neeson). Niestety okazuje się, że Liga Cieni ma zamiar zniszczyć Gotham i w ogóle jest w swoich założeniach i praktykach organizacją dość zbrodniczą. Zostawia więc w dość spektakularny sposób Ligę Cieni i wraca do Gotham, gdzie zmierzyć się musi między innymi z przerażającym Strachem na Wróble (Cillian Murphy).
Niekwestionowaną gwiazdą kolejnej części trylogii – „Mrocznego Rycerza” był bez wątpienia Joker (Heath Ledger). Szaleńcy, mordercy i inni złoczyńcy walczą o pierwszeństwo w Gotham. Tymczasem Joker się bawi. Sieje krwawy zamęt i opowiada śliczne historie, wyjaśniające pochodzenie jego blizn. „Mroczny Rycerz” to, poza kilkoma nieudanymi pomysłami, niezły i bardzo wciągający film.
Ostatnia część – „Mroczny Rycerz powstaje” – bierze na tapetę zmagania Batmana z jego najniebezpieczniejszym wrogiem – Bane’m. I znowu – nie byłoby źle, gdyby reżyser nie uciekał w te patetyczno-polityczne sensy. A tak, widowiskowo jest znakomicie, a fabularnie – irytująco.
Przede wszystkim Bruce Wayne bardzo słabo radzi sobie z konspiracją i ogólnie ze swoim życiem. Z psycho-fizycznego dołka wyciągają go John Blake (Joseph Gordon-Levitt) i Kobieta-Kot (Anne Hathaway). Tymczasem w Gotham panuje chaos, którym zawiaduje Bane i jego kompanija. Kto stoi za Bane’m? Odpowiedź na końcu filmu.
Od przeszło siedemdziesięciu lat Batman rządzi wyobraźnią ludzi na całym świecie. Należy więc oczekiwać, że „Mroczny Rycerz powstaje” nie jest ostatnią adaptacją filmową przygód Człowieka-Nietoperza, którą przyjdzie nam obejrzeć. Mam przynajmniej taką nadzieję.
loading...
Dyskusje
śmieszny : Millerowie – recenzja filmu
Fajny film, polecam!Alicja : Hostel
Co za bzdura. To nie Oli roztacza przed chłopakami wizję raju, a przypadkowo poznany w Amsterdamie alfons- naganiacz z pieprzykiem...agniesia : Ostatni pociąg do Auschwitz
Strasznie przygnębiający film.Jolka : Skóra, w której żyję – recenzja filmu
"Skóra w której żyję" to film dla miłośników twórczości Almodovara. Te filmy ogląda się nie po to, by wyławiać absurdalność...Solidbhp : Skazaniec – recenzja filmu
Bardzo dobry film. Wciaga od pierwszych minut.Artur : Rzeź – recenzja filmu
...mimo podeszłego wieku jest w formie? Po prostu - forma nie ma nic do wieku, Polański ma KLASĘ, film jest...Damian : RUIN – akcja w postapokaliptycznym świecie
Film ma już pięć lat i od tego czasu powstało wiele równie ciekawych produkcji krótkometrażowych. Razem ze znajomymi zrobiliśmy takie...Dominika : Historia amerykańskiego kina
Proponuje pracę J. Płażewskiego, Historia kina. Autor zapewne bazował na tej książce.tomasz : Biegnij Lola, biegnij – recenzja filmu
-nic dodać,nic ująć..popieram recenzje.Bardzo fajne kino i muzykę też należy uznać .pozdrawiam .KOWAL : Incredible Hulk – zwiastun filmu
Co jak co, ale HULK to klasyk, 1 czesc mega, teraz a avangersami lata to nie to samo :P chociaz...